Opowiadanie na walentynki

0 Comments

Tym razem krótkie opowiadanie na walentynki. Serdecznie zapraszam do lektury!

Po więcej zapraszam do zakładki: Moje utwory do poczytania oraz na Wattpad, Facebook i Instagram 😉

Lena


– Już prawie… – mruknęłam pod nosem na widok bramy wjazdowej przed domem.

Jeszcze chwila i będę mogła ukryć się przed zbiorowym szaleństwem, jakie opętało wszystkich moich znajomych.

Nie do uwierzenia, co moje koleżanki potrafiły zrobić dzisiaj dla jednej głupiej kartki od wielbiciela! Kilka z nich podejrzewałam wręcz o wysłanie sobie nawzajem walentynek i serio – nie byłoby w tym nic złego, gdyby wysłały je sobie z powodu sympatii. A one zrobiły to ze wstydu. W sensie – żeby nie czuć się gorsze, bo nikt im nie dał walentynki.

Straszne.

I właśnie dlatego nie znosiłam tego „święta”. Bo ludzie głupieli. 

Co za szczęście, że mnie się nie udziela ta zbiorowa głupota! Choć Nikola, moja najlepsza koleżanka, twierdzi, że mój opór wynika z faktu, że nigdy nie dostałam walentynki i jestem po prostu zgorzkniała. I że inaczej będę śpiewać, kiedy wreszcie jakąś kartkę dostanę. Wyśmiałam ją, rzecz jasna.

– Biedny nieszczęśnik, któremu przyjdzie do głowy wysłanie mi walentynki! – prychnęłam. – Żyć mu nie dam, dopóki nie przeprosi za to! Szczyt głupoty! Serio!

Z ulgą dopadłam furtki. W życiu się chyba tak nie zmęczyłam, jak podczas dzisiejszego powrotu ze szkoły! Zupełnie, jakby mnie ktoś gonił.

Tuż za ogrodzeniem wpadłam na podekscytowanego Brutusa. Nasz pies już dawno wyrósł z okresu nieustannej ekscytacji, więc jego zachowanie lekko mnie zdziwiło. Może też mu się udzielił walentynkowy nastrój? Rozbawiła mnie wizja umawiania go na randki z jakąś miłą psią koleżanką.

– Nie skacz! – poleciłam i pies natychmiast się opanował. – O co chodzi?

Obwąchał moje dłonie entuzjastycznie, a potem ruszył w stronę furtki.

– Chyba oszalałeś, piesku… – mruknęłam. – Jestem przeczołgana po całym dniu w szkole. I głodna. Muszę natychmiast coś zjeść!

Ale Brutus zatrzymał się przy bramie i spojrzał na mnie wymownie. Serio, on czasami wyglądał tak, że jego myśli można było przeczytać w chmurce nad jego głową. Jak w komiksie.

– Nooo doooobra… – Westchnęłam z ociąganiem. – Co tam masz? Zdechłą mysz?

Podeszłam do furtki. Brutus wyraźnie wskazywał pyskiem na skrzynkę na listy. Serce podeszło mi do gardła. On chyba nie ma na myśli tego, co mi się wydaje, że ma… Nie, nie, nie! Miałam być bezpieczna w domu!

Mój pies szczeknął ponaglająco.

Otworzyłam skrzynkę z ciężkim westchnieniem. Wewnątrz znajdował się list. Koperta. Z napisem „Jadzia”.

Szlag by to trafił!

– Chyba sobie żartujesz… – wycedziłam w stronę nieba. Opatrzność chyba właśnie ze mnie zadrwiła.

Ze złością wyszarpnęłam list ze skrzynki, a potem czym prędzej ukryłam się za bramą i pobiegłam do domu. Ktokolwiek zrobił mi ten dowcip, mógł mnie obserwować z ukrycia. Wolałam nie dawać mu zbyt wiele powodów do zadowolenia.

Rzuciłam kopertę na stół w kuchni i zajęłam się odgrzewaniem obiadu. List nie zając, nie ucieknie. A ja byłam wściekle głodna. I wściekła tak ogólnie też byłam.

Kiedy już zasiadłam za stołem z parującym kubkiem herbaty i talerzem spaghetti, zerknęłam na delikwenta w znacznie lepszym nastroju. Trudno to nazwać przychylnością, ale jeśli miałam być szczera sama ze sobą, to powiedziałabym, że zakiełkowała we mnie ciekawość.

Przede wszystkim koperta nie była różowa. No, coś takiego z miejsca by ją zdyskwalifikowało. Ale nie była też neutralnie biała. Nie. Była bladofioletowa – czyli w moim ulubionym kolorze. Czyli punkt dla nadawcy.

Przez myśl mi przeszło, że to Nikola zrobiła mi głupi dowcip, ale szybko odrzuciłam ten pomysł. Moja koleżanka wiedziała doskonale, że w życiu bym jej wybaczyła takiego pranka. Gdzieś w głębi duszy miałam nadzieję, że nasza przyjaźń jednak coś dla niej znaczyła i że nie ryzykowałaby jej gwałtownego końca. Zresztą, Nika była tak prostolinijną osobą, że nawet jeśli to ona wysłała mi tę kartkę, to wygada się jutro z samego rana albo nawet dziś wieczorem…

Żułam makaron i gapiłam się w kopertę, analizując własne imię wypisane na niej. Nie „Jadwiga”, nie „Jadźka”, ale „Jadzia”. Nikt spoza rodziny tak do mnie się nie zwracał…

– No dobra! Sprawdźmy to… – powiedziałam głośno dla dodania sobie odwagi.

Odstawiając pusty talerz do zlewu i sięgnęłam po cienki nóż. Z jakiegoś powodu nie chciałam zniszczyć koperty. Tak, kiedyś zdejmę z niej odciski i znajdę tego obłąkańca, który mi wysyła niepotrzebne walentynki!

Ostrożnie rozcięłam kopertę i wyciągnęłam ze środka pocztówkę z wielką owcą Sheepworld, której towarzyszył tekst: „Ponad 7 miliardów ludzi na świecie, ale takiego drugiego takiego jak ja nie znajdziesz.” Co za bezczelny człowiek!

Dlaczego, u diabła, się uśmiechnęłam?

Odwróciłam kartkę na drugą stronę i przeczytałam:

„Wiem, że nie znosisz tego święta. Szczerze mówiąc, też za nim nie przepadam. Ale jeśli miałbym komukolwiek kiedykolwiek wysłać walentynkę, to byłabyś to Ty.

P.S. I nie zamierzam przepraszać ;-)”

O kurczę…

Wszystko wskazywało na to, że mój tajemniczy nadawca słyszał mnie dzisiaj w szkole…


Dajcie znać w komentarzach, czy to krótkie opowiadanie na walentynki Wam się podobało!

L.

Categories:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dwadzieścia − 3 =