Pisanie ręczne – ponoć dzisiaj podobno obchodzimy jego dzień. Jako osoba władająca słowem nie mogłam przejść obok tego święta obojętnie… Szczególnie, że w ostatnim czasie sporo czasu poświęciłam przemyśleniom na temat wspierania neuronów pracami ręcznymi.
Kiedy zaczynałam swoją przygodę z pisaniem książek, moje historie lądowały w zeszytach, a wszelkie poprawki wymagały przepisywania całego tekstu. Ręcznie. Nie powiem, ćwiczyło to rękę i potem niestraszne mi były kilometrowe notatki z polskiego czy pisanie wielostronicowych esejów na klasówkach. Ale jednocześnie zniechęcało do ulepszania tekstu, skoro trzeba było przepisywać także te dobre partie.
Wreszcie nadszedł ten dzień, gdy w naszym domu pojawił się komputer, a ja odkryłam uroki edytora tekstu. Były takie momenty w mojej twórczości, kiedy myśli zaczęły się automatycznie przekształcać w litery na klawiaturze. Naprawdę! Pamiętam takie chwile, kiedy myśląc o czymś zupełnie niezwiązanym z twórczością, widziałam przed oczami klawiaturę i moje palce układające te myśli w tekst pisany. Wtedy właśnie odkryłam, że znacznie szybciej pisze mi się na komputerze. Odpadały też niedogodności związane z poprawkami – teraz to dosłownie chwila, żeby wymienić wadliwy tekst. Co więcej, zawsze można go zostawić gdzieś na później i nie rośnie sterta zapisanych zeszytów, do których nigdy się już nie zagląda…
Jest szybciej, jest efektywniej… A jednak ciągle wracam do notatek odręcznych. Lubię pobazgrać sobie w notesie, zapisać luźny pomysł, zrobić sobie szlaczek wzdłuż marginesu. Wtedy mój umysł pracuje inaczej. Zupełnie jakby ręka sunąca po papierze uruchamiała inne procesy w mózgu.
Jak się okazuje – a podpieram się tu jedynie własnym doświadczeniem, nie szukałam literatury fachowej – myślenie można też wesprzeć innymi pracami ręcznymi. Na początku tego roku zostałam zaproszona do zabawy „10 rzeczy, których o mnie nie wiesz”, gdzie napisałam, że umiem szydełkować i robić na drutach. Może zabrzmi to dziwnie, że zapomniałam o tych umiejętnościach, ale poniekąd tak właśnie było. W ostatnich latach nie znajdowałam czasu na robótki ręczne. Poza pracą, domem, rodziną miałam przecież pisanie i tłumaczenie opowiadań na angielski. Doba zawsze była za krótka. Gdzie tu jeszcze wcisnąć to rękodzieło?
Teraz poczułam impuls, żeby wrócić do szydełka i zrobić sweterek na piękny kubek, który dostałam w boxie grudniowym od Magii Pisania. Skoro box miał temat przewodni „Przy kominku w leśnej chacie”, czyli jak najbardziej zimowy! – to aż się prosi, żeby kubeczek miał zimowe ubranko… I tak właśnie się stało. Rozsiadłam się w fotelu z włóczką i szydełkiem… I w czwartkowy wieczór wydziergałam sweterek na mój nowy kubek.
Sama byłam zaskoczona, jak wiele dobrego mi ta robótka przyniosła. Mam poczucie, że zregenerowałam mój umęczony chorobą mózg. Zeszło napięcie z płata czołowego, uporządkowały się myśli. Znów czuję inspirację, żeby wrócić do pisania książki – co przerwałam z powodu choroby… No i mam śliczne ubranko na kubek, oczywiście!
A Wy co sądzicie o „marnowaniu czasu” na rękodzieło lub pisanie ręczne? Warto? Nie warto? Podzielcie się w komentarzu, a ja chętnie odpowiem!